Filipino Fruit Market – owoooce kupujcie, smaczne langsaaaty

„Filipino Fruit Market” to dwie karciane gry z lewami upakowane do jednego pudełka, które rozgrywa się jedną talią kart. Jej autorem jest Peer Sylvester, którego niektórzy polscy gracze kojarzą zapewne z udaną grą strategiczną „König von Siam” (aka „King of Siam“). Swoją premierę miała „Filipino Fruit Market” na targach w Essen w roku 2009, a wydana została przez berlińskie wydawnictwo Bambus Spieleverlag. To wydawnictwo także już pojawiało się wielokrotnie w naszym serwisie. Zainteresowanych odsyłam do recenzji gier: „Flaschenteufel”, „Dr. Jekyll & Mr. Hyde”, „Down under”, „Nanuuk!”, „Sudoku goes Classic”, jak również do wywiadu z właścicielem i zarazem autorem gry znanej u nas jako „Hej, to moja ryba!” (Granna) – Günterem Cornettem. Mniej zainteresowanych dorobkiem wydawnictwa z bambusową chatynką w logo zapraszam do razu do lektury dalszej części tej recenzji.

„Filipino Fruit Market” 
upakowano w niewielkie, skromne, ale solidne pudełko. W dobie kryzysu gospodradczego Bambus Spielevberlag powrócił do swojej dawnej maniery serwowania graczom uniwersalnego opakowania, na które po prostu naklejono naklejki z grafikami gry. Tym samym wydawnictwo znowu oddstaje od wyśrubowanych standardów rynkowych, ale ostatecznie – i taka zdaje się jest filozofia Cornetta – pudełkiem się nie gra. Tak czy siak coś widać trzeba było poświęcić, jeśli się chciało kontynuować działalność wydawniczą – bo jeszcze na krótko przed targami miał Cornett mocne postanowienie przeczekać i nie wydawać w 2009 niczego.
Serce gry tworzy talia kart, zawierająca 50 kart owoców, w pięciu egzotycznych gatunkach (banan, langsat, mango, ananas i durian) – o wartościach 1-10 każdy oraz 5 kart specjalnych, na których po jednej stronie przedstawiono stragany oferujące odpowiednie gatunki, na drugiej zaś szeregi kwadracików z różnymi wartościami. Stragany używa się w grze „Tindahan”, w grze  „Bastos!” karty te, odwrócone i odpowiednio ułożone na stole, tworzą tabelę cen poszczególnych owoców.

Oprócz kart wyjmiemy z pudełka sporą garść drewnianych elementów – są to znaczniki sprzedawców w kolorach graczy oraz pionek osła z wózkiem. Instrukcje do obu gier to zwykłe czarno-białe wydruki i nieco tęskni się za kolorami w ilutrowanych przykładach, ale ostatecznie obie instrukcje spełniają swoje zadanie.
Tych, którzy przykładają dużą wagę do tła gry, ucieszą zapewne dodane do gry filipińskie baśnie. Ich motywem przewodnim są występujące na kartach owoce. Sam Peer Sylvester pracował jakiś czas na Filipinach, stąd – a można było to odczuć już po „König von Siam” – kultura i historia tamtego regionu jest mu szczególnie bliska. Warto chyba jeszcze w tym miejscu dodać, że ilustracje do gry wyszły spod ręki Filipińczyków. Pewnie, że wizualnie gra nie w całości i nie każdemu się spodoba –  mi i moim znajomym stanowczo nie podobają się mało czytelne stragany – jednak jej grafika niezaprzeczalnie ma swój charakterystyczny urok.
„Tindahan!”
– to zdecydowania łatwiejsza z obu zawartych w pudełku gier. W zależności od liczby graczy używa się tu części lub wszystkich gatunków owoców z talii. Karty rozdaje się pomiędzy graczy. Każdy z graczy ma przed sobą 9 drewnianych pionków – swoich handlarzy. Na środku stołu leży 5 kart straganów. Osiołek z wózkiem stoi na początku partii zawsze na straganie z bananami, wskazując banany jako kolor-trumf.
Rozgrywający ma zawsze do wyboru albo zagranie dowolnej karty albo przestawienie osiołka, czyli zmianę koloru-trumfu. Jeśli rozgrywający przestawił osiołka, gracz po nim może jedynie zagrać kartę na stół. Jeśli jednak rozgrywający sam zagrał kartę, kolejny gracz – a potem każdy następny – może zagrać kartę lub zamiast tego postawić swojego sprzedawcę na straganie z owocem widocznym na pierwszej zagranej do lewy karcie.

Oczywiście podczas zagrywania kart istnieje obowiązek zagrywania kart do koloru wyjściowego. Dopiero, jeśli gracz nie ma karty żądanego owocu, może odrzucić kartę owocu-trumpfu względnie dowolny inny owoc. Gdy każdy gracz wykonał swój ruch, rozstrzyga się, kto zdobywa lewę. Obowiązują tu standardowe zasady – najstarsza karta w wyjściowym kolorze-owocu bierze, chyba że zagrano trumf, wtedy wygrywa najstarsza karta w tym właśnie kolorze. Gracz, który zebrał lewę, jest graczem rozgrywającym przy kolejnej.

W „Tindahan” rozgrywa się tyle rozgrywek, ilu graczy zasiada przy stole, sumując na końcu punkty z poszczególnych 3 do 5 partii. Pojedyńcza gra kończy się, gdy któryś z graczy odrzuci ostatnią kartę ze swojej ręki. Po rozstrzygnięciu, komu przysługuje rozgrywana właśnie lewa, podlicza się punkty, przyznając je za ilość lew posiadaną przez graczy oraz za przewagi zdobyte za pomocą handlarzy przy poszczególnych stoiskach. Za to za karty, które pozostały graczowi na ręce, traci on punkty.

„Bastos!”
– to gra dużo bardziej wyrafinowana niż „Tindahan”, nietrudna przy tłumaczeniu zasad, ale też wcale niełatwa w opanowaniu strategii. Od 2 do 4 graczy rozgrywa partię nie tylko z określonymi kartami na ręce, ale też każdy ze swoistą „piętą achillesową” – tak zwanym kolorem Bastos! Filipińczycy używają tego wyrażenia, gdy gra nie idzie im tak, jak by tego chcieli. Znowu więc element tej dalekowschodniej kultury przeniknął i wtopił się w zasady europejskiej gry.
Po złożeniu z kart specjalnych tabeli cen owoców i ustawieniu na wartości 0 każdego gatunku drewanianego znacznika, rozdający rozdziela pomiędzy graczy karty z talii. Gracze wybierają teraz ze swojej ręki dowolną kartę i odkładają ją zakrytą przed sobą. Następnie odsłania się je jednocześnie i za każdą z nich podwyższa cenę danego owocu o 1. Taką kartę gracz pozostawia przed sobą przez całą rundę – owoc widoczny na niej jest jego osobistym kolorem Bastos! Oczywiście zdarza się nieraz, że dwóch albo więcej graczy wybierze ten sam owoc, wtedy jego cena wzrasta od razu kilkakrotnie. Ogólnie ceny towarów w grze wahają się od +3 do -2. Na końcu gry karty poszczególnych owoców w lewach zdobytych przez gracza będą więc przynosiły mu albo zyski albo straty w punktach. Im szybciej sobie to uświadomimy, tym lepiej dla nas. Tym bardziej, że początkowa modyfikacja kursów cen to dopiero rozgrzewka przed właściwą bitwą na filipinskim wolnym rynku drobnych straganiarzy.

Zasady zagrywania kart w Bastos! cechuje daleko posunięta finezja. Pierwszą kartę do lewy zagrywa gracz siedzący po lewej ręce rozdającego. Zagrany przez niego owoc to kolor wyjsciowy, do którego swoje karty muszą zagrywać kolejni gracze. Dopiero jeśli nie mają już na ręce kart tego owocu, otwierają się przed nimi nowe możliwości. Gracz, który nie może obsłużyć koloru wyjściowego, może więc zagrać inny owoc oraz ewentualnie – licząc na zdobycie lewy – ogłosić go trumpfem. Trumf ustala się raz na całą grę, a dla zaznaczenia tego ustawia się nad kolumną cen odpowiedniego owocu osiołka z wózkiem. Dodatkowo należy obniżyć cenę tego owocu o 2. Innym możliwym wyborem jest zagranie karty w kolorze swojego Bastos! Za pomocą takiej karty gracz nigdy nie wygrywa lewy, nawet jeśliby zagrał właśnie najwyższą kartę do obsługiwanego koloru. Za to zwiększa lub zmniejsza o 1 cenę jednego z owoców.
Podobnie jak przy Tindahan, także w Bastos! rozgrywa się kilka partii, tym razem jednak dwa razy tyle, ilu  jest graczy, po czym sumuje się punkty zdobyte przez każdego z nich.
Wrażenia
dotyczące obu gier mam zdecydowanie pozytywne, przy czym moim współgraczom zawsze daleko bliżej było  do „Tindahan” niż do „Bastos!” Nie dziwię się im, „Tindahan” to naprawdę lekka gra, w którą mogą grać nawet dzieci i która niewiele różni się od znanych gier z lewami, a jednocześnie jest na tyle interesująca, że sprawia dużą frajdę także karcianym ekspertom. Decyzji taktycznych podejmiemy tu akurat tyle ile trzeba, żeby poczuć wpływ na grę, a zarazem niezbyt się zmęczyć. Najważniejszą rzeczą przy „Tindahan” – oprócz oczywiście dobrego oglądu na zagrane już w trakcie rundy karty – jest umiejętność właściwego wyczucia czasu. Czasem opłaca się bardziej zagrać kartę, czasem powalczyć o przewagę przy straganie. Poza tym trzeba stale obserwować, jak szybko przeciwnicy pozbywają się swoich kart z ręki, szkoda by bowiem było na koniec partii zostać ze zbyt wieloma kartami, za które będziemy musieli sobie potem odjąć punkty.
„Bastos!” miał w gronie moich znajomych sporego pecha. Po pierwszej partii najczęściej rezygnowali. Nie jest to w końcu tytuł, który da nam satysfakcję już przy pierwszej rozgrywce. Trzeba odrobiny samozaparcia i cierpliwości, a wtedy „Bastos!” potrafi się odwdzięczyć z nawiązką. W tej małej karcianej grze tkwi spory potencjał na zacięte, pełne taktyki pojedynki o każdy punkt. Przede wszystkim niezwykle ważna jest tu dobra pamięć, tym bardziej, że istnieje kategoryczny zakaz przeglądania zdobytych lew. Kluczową decyzją może okazać się właściwe ocenienie własnej ręki i wybranie optymalnego koloru Bastos! Gracz znajduje się tu zawsze pomiędzy dwoma biegunami – wiele Bastos! na ręce uniemożliwi mu zdobycie dużej ilości lew, za to wybranie jako Bastos! owocu, którego kart ma na ręce bardzo mało – ogranicza jego wpływ na ceny towarów. Wiele zyskać można dzięki dobrze ustawionemu trumfowi. Za to zdecydowanie mniej niż w „Tindahan” liczy się w „Bastos!” to, jakie karty dostaniemy na rękę. Tu mechanizm gry silniej oparty jest o komponent ludzki.
„Filipino Fruit Market” świetnie wpisuje się w tradycję dobrej gry karcianej, którą zapoczątkował w programie Bambus Spieleverlag „Flaschenteufel”, a kontynuował „Dr. Jekyll & Mr. Hyde”. Wydawniczo, poziomem graficznym oraz samą tematyką – zadatków na wielki przebój „Filipino Fruit Market” niestety nie ma. Bardziej chwytliwym wątkiem byłaby na przykład opowieść o różnych rodach rycerskich, starających się umieścić swoich przedstawicieli na dworach możnych (Tindahan) i zabiegających się o przychylność ministrów króla, przy czym jeden zawsze z ministrów żywiłby do nich wielką nienawiść (Bastos!). Nie chcę bynajmniej to powiedzieć, że nie warto wychodzić poza utarty kanon tematów, które sprawdzają się na sklepowych półkach, że nie warto sięgać po tematy tak egzotyczne jak chociażby filipińska flora, bo przecież warto. Tylko trzeba się zawsze zapytać, kto sobie może na to pozwolić i co chce się osiągnąć. Sukcesu sprzedażowego „Filipino Fruit Market” w obecnej postaci nie wróżę i tym bardziej mi tego tytułu szkoda, bo pod względem mechaniki, to są naprawdę całkiem dobre gry. Pozostaje życzyć Cornettowi dobrego partnera – a niech tam, może właśnie z Polski – do (przyszłych) kooprodukcji.

Vielen Dank an Bambus Spieleverlag
für die freundliche Bereitstellung des Rezensionsexemplars.
Dziękujemy wydawnictwu Bambus Spieleverlag
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Punktometr Spiellusta

ocena ogólna: 7/10

strategia / taktyka: 8/10
losowość: 3/10

interakcja: 9/10
wykonanie gry: 8/10
stosunek cena do jakości: 5/10 (Bambusspiele.de 18 €, spiele-offensive.de 17,99 )

moja ocena dla „Flaschenteufel” w serwisie BGG: 7

Podstawowe informacje o grze:

tytuł: Filipino Fruit Market
Liczba graczy: 2 – 5 osoby
Wiek: od 9 lat
Czas gry: 30 min
Wydawca: Bambus Spieleverlag
Projektant: Peer Sylvester
Instrukcja: niemiecka, angielska

Zawartość pudełka:
* 50 kart owoców
*  5 kart straganów/ tabeli
* 1 pionek osiołka z wózkiem

* 45 pionków sprzedawców w kolorach graczy
* instrukcja w j. niemieckim i angielskim
* 5 filipińskich baśni
o wocach

Filipino Fruit Market na BGG

Deutsches Résumé

„Filipino Fruit Market” ist zur Spiel’09 im Programm vom Bambus Spieleverlag erschienen. Es ist ein neues Spiel von Peer Sylvester, der nach seinem gelungenen „König von Siam“ auch hier Einblicke in die philippinische Kultur gibt. Versetzt werden die Spieler nämlich auf den philippinischen Obstmarkt.

„Filipino Fruit Market” beinhaltet zwei Stichspiele – „Tindahan“ und „Bastos!“, die man mit demselben Kartensatz spielt. Zusammen mit Holzmarkern (Verkäufer in Spielerfarben und einem Eselkarren), schwarz-weiß gedruckten Regeln sowie philippinischen Märchen zur Geschichte von Banane, Mango, Durian, Lanzones, Ananas sind die Karten in eine kleine, einfache, aber solide Schachtel eingepackt. Was sich vom Standard abhebt, ist die Tatsache, dass das Spielcover wieder einmal als Aufkleber auf den Schachteldeckel kommt. Das Spielmaterial selbst ist von guter Qualität. Selbst die Regeln, die den Leser zwar farbliche Beispiele herbeiwünschen lassen, erfüllen ihre Aufgaben trotzdem gut.

An „Tindahan“ (in Tagalog – der Sprache der Philippinen heißt dies soviel wie ‚Marktstand’) können 3 bis 5 Spieler teilnehmen. Zuerst legt man 5 Marktstand-Karten in die Mitte des Tisches. Der Eselkarren kommt auf den Stand mit den Bananen, die immer am Spiellanfang Trumpf-Farbe sind. Man mischt und verteilt den gesamten Obstkarten-Stapel an die Spieler. Mit Karten auf der Hand und 9 Verkäufersteinen vor sich beginnen alle die Partie.

Der erste Spieler der Runde hat immer die Wahl zwischen dem Ausspielen einer Karte oder dem Versetzen des Eselkarrens – also dem Ändern des Trumpfs. Wurde der Esel versetzt, muss nun der Spieler links eine Karte abwerfen. Hat aber der erste Spieler selbst eine Karte gespielt, so hat der nächste – und dann jeder weitere – zwei Alternativen: Entweder spielt er eine Karte (Bedienen ist Pflicht, erst wenn es unmöglich ist, kann man eine Fehlfarbe oder Trumpf spielen) oder er setzt den Verkäuferstein auf die Marktstand-Karte der angespielten Obstsorte. War jeder Spieler am Zug, entscheidet man, wer den Stich bekommt. Stiche legt man vor sich getrennt voneinader ab.

Man spielt so Runde für Runde, bis einer der Spieler keine Karte mehr auf der Hand hat. Jetzt wird gewertet. Pluspunkte gibt es für gemachte Stiche und Mehrheiten an Ständen. Karten auf der Hand bringen hingegen Minuspunkte. Es empfiehlt sich, soviel Partien zu spielen, wie Spieler teilnehmen, und die Gesamtsumme der Punkte daraus zu errechnen.

„Bastos!“ – das sieht man ganz schnell ein – ist viel raffinierter als „Tindahan“. Zwar sind die Regeln gar nicht schwierig, das Spiel selbst ist aber alles andere als einfach zu zähmen. 3 bis 4 Spieler sollten entsprechend 6 oder 8 Partien durchgehen. Die Marktstand-Karten müssen gedreht und zu einer Tabelle zusammengesetzt werden, welche die Fluktuation der Früchte-Preise darstellt. Die Höhe der Preise reicht von -2 bis +3 und bestimmt die Werte der Karten, welche die Spieler am Spielende mit ihren Stichen erzielen. Es gilt also, die meisten Punkt zu ergattern. Was den Spielern dabei hilft und sie gleichzeitig behindert, sind nicht nur die Karten auf der Hand, sondern auch ihre persönliche „Achillesferse“ – die Bastos!-Farbe, die sie vor einer Runde selber bestimmen müssen. Dazu nimmt jeder eine von seinen Karten und legt verdeckt vor sich hin. Werden sie aufgedeckt, müssen die Anzeiger auf der Preistabelle je um 1 nach oben versetzt werden.

Nun macht man Stiche, bis alle Karten ausgespielt sind. Es gilt die gewöhnliche Bedienpflicht. Kann man ihr nicht genügen und wirft man eine Fehlfarbe ab – nicht aber seine Bastos!-Obstsorte – dann kann man die Karte auch zum Trumpf erklären. Der Trumpf gilt bis zum Rundenende, was der Eselskarren über der Spalte der entsprechenden Obstsorte andeutet. Der Preis der Früchte auf dem Markt sinkt dabei um 2. Alternativ kann der Spieler seine Bastos!-Farbe spielen. Den Stich kann er auf diese Weise zwar nicht gewinnen, dafür ändert er in diesem Moment den Preis einer beliebigen Obstsorte um 1 nach oben oder nach unten.

Auch hier zählt die höchste Gesamtsumme an Punkten nach mehreren Partien als Siegbedingung.

Meine Eindrücke zu beiden Spielen sind eindeutig positiv. Dabei neigten meine Mitspieler immer eher zu „Tindahan“ als zu „Bastos!“, was mich nicht wundert. „Tindahan“ ist ein recht einfaches Spiel, bei dem auch Kinder erfolgreich mitspielen können. Die Ähnlichkeit zu bekannten Stichspielen ist groß, die Regeln sind jedoch dermaßen interessant, dass auch Stichspiele-Experten gerne mitmachen. Taktik ist hier entsprechend drin. Man hat genügend Einfluss auf das Spielgeschehen, aber auch nicht so viel, dass uns die Gehirnzellen brennen müssten. Am wichtigsten ist bei „Tindahan“ richtig den Zeitpunkt zu erfühlen, wann man eher eine Karte spielen und wann lieber den Verkäufer schicken sollte. Man muss auch genau die Anzahl der Karten auf den Händen der Mitspieler beobachten, sonst kann man sich bei Verkäuferaktionen leicht verheddern und am Ende (zu viele) Minuspunkte einkassieren.

„Bastos!“ – wie schon früher erwähnt – hatte bei meinen Mitspielern her Pech. Nach einer Partie haben sie meistens aufgegeben. Es ist wirklich kein Spiel, das gleich Spaß macht. Man muss etwas Ausdauer und Geduld investieren und es kennen lernen, damit es sich dann lohnt. Denn in „Bastos!“ steck viel Potenzial für erbitterte Kämpfe um jeden Punkt. Der Clou der „Bastos!“-Strategie ist, die optimale Bastos!-Farbe zu wählen. Der Spieler befindet sich hier irgendwo zwischen den beiden Polen: Nehme ich eine zu kurze Farbe als Bastos!, kann ich zwar mehr Stiche machen, dafür aber habe ich wenig Einfluss auf die Preistabelle und somit auf die Punkte, die ich selber gewinnen kann und/oder welche die Anderen verlieren könnten. Erkläre ich aber die lange Farbe zum Bastos!, passiert mir genau das Gegenteil.

Viel kann einem Spieler der richtig und rechtzeitig erklärte Trumpf bringen. Was aber viel weniger das Spielergebnis beeinflusst, sind die Karten, die man auf die Hand bekommt. „Bastos!“ involviert nämlich viel mehr die menschliche Komponente, als „Tindahan“ es tut.

„Filipino Fruit Market” setzt sehr geschickt die Tradition des guten Kartenspiels im Programm vom Bambus Spieleverlag fort, die bei „Flaschenteufel” ihren Anfang genommen und mit „Dr. Jekyll & Mr. Hyde” dann eine Verlängerung bekommen hat. Verlagstechnisch, grafisch und thematisch hat das Spiel wohl eher keine Aussichten darauf, ein Hit zu werden. Dazu müsste man eine andere Thematik wählen, z.B. Ritterfamilien versuchen ihre Mitglieder an die verschiedene Höfe zu schicken („Tindahan“) und erstreben die Gunst der Hofleute des Königs („Bastos!“). Ich will mit der Anmerkung natürlich nicht sagen, dass man den Kreis der in den Spieleladenregalen erprobten Themen nicht verlassen sollte, dass man zu solchen exotischen Themen wie gerade die philippinische Flora nicht greifen sollte, denn man sollte es bestimmt. Die Frage ist jedoch, ob wir es uns wirklich leisten können oder was wir verkaufstechnisch mit so einem Spiel erreichen wollen. Einen Verkaufserfolg prophezeie ich „Filipino Fruit Market” eher nicht. Schade eigentlich, denn im Bezug auf die Spielregeln ist das Spiel wirklich des Kennenlernens wert.

Spiellust-Punktometer

Gesamtnote: 7/10
Strategie /Taktik: 8/10
Glücksfaktor: 3/10

Interaktion: 9/10

Material: 8/10
(Bilder von dem Spiel befinden sich im polnischen Text oben.)
Preis-Leistungs-Verhältnis: 5/10 (Bambusspiele.de 18 €, spiele-offensive.de 17,99 )

meine BGG-Note für Filipino Fruit Market: 7

Résumé: pomimo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę, podziel się swoimi wrażeniami o przeczytanej recenzji.

 

Wypełnij krótką ankietę


Nie, dziękuję! Ale postawię Ci kawę …

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to